Ponieważ nie chcę marnować Waszego czasu, niniejszy tekst zacznę (nietypowo) podsumowaniem, a szczegóły testu – dla ciekawskich – umieszczę w dalszej części.
Zacznę jednak od tego, że:
Nazywam się Lokin i jestem audiofilem.
Generalnie słuchawki Philips Fidelio wprawiły mnie w osłupienie. No bo jak to możliwe, że po ponad trzydziestu latach życia w otoczeniu dźwięku Hi-Fi, cokolwiek może mnie jeszcze zaskoczyć?
A tu jednak – zaskoczenie.
Jakie miłe.
A było to tak.
Wieczorem, po pracy (właściwie, to była już noc) usiadłem na fotelu, założyłem opisywane słuchawki na głowę i włączyłem listę nr 1 w iPhone‚ie. Już po chwili…
…zapomniałem, że mam słuchawki na uszach. Zadawało mi się, że jestem na koncercie w luksusowej sali, gdzie byłem jedynym słuchaczem. Otaczający mnie dźwięk był tak przejmujący, jak podczas pierwszej wizyty w filharmonii.
A tu tylko słuchawki na głowie.
Oczywiście, nic nie bierze się z powietrza. W tym przypadku zadziałał splot kilku wydarzeń. Dobra muzyka, iPhone, program CanOpener (iOS), kabelek Lightning i – rzecz jasna – tytułowe Philips Fidelio M2.
Wszystko razem stworzyło ten detaliczny, przestrzenny, trójwymiarowy obraz, wypełniony „po brzegi” dźwiękiem, którego tak rzadko doświadczam, mimo podejmowanych przez przeszło 30 lat starań.
Wniosek jest jeden – słabo się starałem.
Jednak teraz za sprawą tego szczęśliwego zbiegu okoliczności
stało się!
Mam!
Doświadczam i nie chce kończyć, nic mnie nie zmusi do wyłączenia iPhone’a i zdjęcia słuchawek.
Zostanę tak na zawsze.
Fotel, iPhone i Fidelio M2
Usnąłem. Przyszła moja pora. Minęła czwarta nad ranem, zbliżała się piąta. Pamiętam to jak przez mgłę.
Ale to fakt. To były moje pierwsze chwile z M2. Z pewnością powtórzę to wielokrotnie.
Teraz, pisząc ten tekst, również mam je na uszach. Leci „Mad World”.
Jaki ten świat jest straszny.
Jaki ten dźwięk jest piękny.
Wystawiam w pełni zasłużone 5/5 gwiazdek.
Tak właśnie było podczas pierwszego kontaktu. I właściwie powinienem na tym poprzestać. Jednak obiecałem sobie, że porównam.
To porównałem.
Najpierw podstawowa i – jak się okazało – decydująca porcja danych technicznych:
– kabel w słuchawkach posiada złącze Lightning! Czyli rozwiązanie, którego niedawno wszyscy się obawiali. Dodam, że niepotrzebnie się obawiali.
– słuchawki mają własny zestaw elektroniki, w postaci przetwornika DAC i wzmacniacza.
I to Wam wystarczy. To są decydujące elementy rozgrywki, pomiędzy starym a nowym.
Po opisanej powyżej nocy, nastał dzień testu porównawczego. Początkowo użyłem wyłącznie Sennheiser Momentum, które katuję NON-STOP (mniej więcej) od jesieni ubiegłego roku. Uznałem, że to jak najbardziej uzasadnione, bo konstrukcja słuchawek podobna: nauszne, zamknięte.
Oooo! W jakim wielkim błędzie byłem.
Wbudowany w słuchawki Philipsa wzmacniacz oraz przetwornik DAC tuż obok neodymowego przetwornika dźwięku, robią różnicę. Wielką różnicę!
Pierwszą godzinę (albo i więcej) straciłem na szukanie złych ustawień dźwięku w iPhone’ie. Jak zrozumiałem, że błędu nie ma, kolejną godzinę słuchałem dźwięku pianina, święcie przekonany, że Fidelio brzmią tak bardzo inaczej w muzyce rozrywkowej, bo producent zwyczajnie zmienił im charakterystykę podbijając zakres tu i tam.
Dlaczego muzykę z pianinem? Dlatego, że znałem jego dźwięk w oryginale najlepiej. Dzieciństwo spędzone z pianinem w domu zaowocowało.
Jaką prawdę ujawnił odsłuch rzeczonego instrumentu?
Dźwięk odtworzony przez M2 był wierny rzeczywistości. Później poszedł duet Elli i Luisa w utworze Summertime, później kolejne. Nic nie pomogło. Philips był piekielnie naturalny. Przy nim Momentum wydają się takie ubogie i pozbawione dźwięku. A to przecież świetne przenośne słuchawki.
To mnie jednak nie przekonało. Wyjąłem z szafy armatę. A mianowicie boskie Sennheiser HD600. Tym razem różnica okazała się zdecydowanie mniejsza.
Z jednym poważnym, ALE…
iPhone (jego wzmacniacz) ledwo napędzał HD600. Musiałem mocno ściszyć Philipsy (a przy HD600 maksymalnie podkręcić głośność), żeby osiągnąć podobny poziom głośności i móc prowadzić dalsze porównanie. To wynik konstrukcji HD600, które zdecydowanie nie są przeznaczone do pracy z telefonami w roli źródła dźwięku.
Ale, ale jest jeszcze drugie istotne ALE: HD600 to konstrukcja otwarta, która wymaga idealnej ciszy otoczenia, jeżeli chcemy cieszyć się muzyką. Czyli na miasto z nimi raczej nie wyjdziemy.
Mijały kolejne godziny odsłuchów. Na głowie lądowały raz HD600, raz M2. Utwory grałem z mojej listy nr 1. Czyli takie, które znam bardzo dobrze, których nawet wielogodzinne słuchanie mnie nie nuży.
Im dłużej słuchałem, tym bardziej docierało do mnie, że „puryści” mieli rację, twierdząc, że krótka droga od źródła dźwięku do wzmacniacza i dalej do głośnika, ma znaczenie. A przecież w tym przypadku Philips wszystko zmieścił w kompaktowych słuchawkach.
Żadna konfiguracja Sennheiserów Momentum, czy HD600 (z iPhone 5C, 6) nie miała szans w starciu z tym, co zrobił Philips za pomocą kabelka Lightning, układu DAC, wzmacniacza i neodymowych przetworników.
Potęga tego rozwiązania jest dla mnie takim zaskoczeniem, że właściwie nadal nie mogę dojść do siebie po tym, co usłyszałem.
Ponieważ nie chciałem dać za wygraną, postanowiłem podłączyć HD600 do najlepszego znanego mi i posiadanego przenośnego źródła dźwięku. Tym sprzętem jest iPod Touch, pierwszej generacji 😉 Tak, mam go! I nadal używam, w pracy. Następnego dnia zabrałem go z pracy do domu i zacząłem odsłuchy.
Niestety, moje starania nie przyniosły skutku – Fidelio nie dały za wygraną i grały lepiej także od duetu: iPod Touch, Sennheiser HD600. Klęska tradycyjnych słuchawek stawała się dla mnie faktem.
Jest jeszcze jeden sposób aby pokonać Philipsa:
– Płyta DVD-Audio +
– Potężny (9 kg) wzmacniacz Onkyo +
– Sennheiser HD600
i tym razem musi się udać! Musi!!!
Oczywiście, powyższy zestaw nie ma nic wspólnego z mobilnością, ale tu chodzi o honor starej, tradycyjnej technologii, więc środki podjęte do pokonania M2 nie mają znaczenia. Trzeba to zrobić i tyle!
Ale może już nie dzisiaj. Jak co dzień muszę udać się do pracy. Nie dam rady teraz tego zrobić. Jutro. Obiecuję. Jest za pięć czwarta (nad ranem). Spadam spać!
Rano (12 w południe) wstałem i oprzytomniałem. Przecież to nie ma sensu. To nie jest wojna. Nie muszę udowadniać sobie, że nowe jest lepsze od starego. To jest logiczna kolej rzeczy. To jest postęp. Stało się. Nowoczesna technologia, miniaturyzacja, myśl inżynierów pokonała tradycję. Muszę się z tym pogodzić.
Uruchamianie DVD-Audio nic nie zmieni. Na ten „argument” będę później mógł użyć pliku FLAC w iPhone’ie i ponownie przeskoczyć o poziom wyżej w jakości generowanego dźwięku.
Odpuściłem. Koniec. Idę słuchać Fidelio. A później do pracy.
Jak mi ktoś nie wierzy, niech sprawdza sam.
Z mniej istotnych spraw:
– M2 świetnie – wręcz genialnie – odcinają szumy z zewnątrz. Sprawdzałem podczas jazdy samochodem oraz małej sprzeczki z żoną 😉
– solidna, bardzo dobrze przemyślana konstrukcja praktycznie każdego elementu tych słuchawek
– trafiłem kilka utworów współczesnej muzyki POP, której nie da się słuchać na ustawieniach FLAT, tu pokutuje „naukowa” realizacja nagrań dźwięku w studiach nagraniowych, w których za namową naukowców, realizatorzy dźwięku podbijają nienaturalnie dynamikę utworów. Antidotum jest na to proste: obciąć około 3dB do 5dB zakres pomiędzy 500Hz-2500Hz. Pomagał mi w tym wspomniany CanOpener (iOS) w wersji z bajerami (3$). Ta tendencja się powoli zmienia i nie dotyczy wszystkich rodzajów muzyki, także korygowanie wymagane jest niezwykle rzadko.
Za udostępnienie słuchawek do testu dziękuję sieci iSpot, która ma w swojej ofercie głównego bohatera tego artykułu Philips Fidelio M2
Lokin
Poniżej warunki testowe (foto-sorry za jakość!)
PS Grzebiąc w internetach na temat linii produktów Fidelio dowiedziałem się, że istnieje takie cacuszko:
Pingback: Słuchawki Harman/Kardon SOHO | Apple user()